Najpierw kilka starszych zdjęć z gotowania, bo tak wyszło, że o nich zapomniałam. Lou w rozpuszczonych włosach, Mei mały cwaniak i Ivy jeszcze przed kolejną zmianą zastępczego wiga.
Z gotowania to tyle.
Przyszła wiosna, więc są nowe zdjęcia!
Pierwszy raz ustawiłam Ivy na deskorolce, bo zawsze upadała i gibała się na boki. Moja kreatywność prawie utopiła Lou, aparat no i mnie przy okazji. Skończyło się wybraniem trzech zdjęć z trzydziestu (norma) i mokrym rękawem.
A wam pokażę trzy plastiki w trzech różnych odsłonach (a wszystko działo się w ciągu jednej sesji)!
Ivy wygląda jak mały uroczy łobuz. Taka dziewczynka, która na podwórku po powrocie z przedszkola, woli bawić się z chłopcami w chowanego, biegać i wspinać się na drzewa.
Mei kolejny raz pokazuje, że nadaje się do bycia zarówno przerażającą jak i uroczą. Mei jest przerażająco urocza. Uroczo przerażająca. Przerażurocza. Urożająca. Whatever.
Lou przez godzinę była baletnicą z jeziora łabędziego. A może raczej... żurawiego, czy coś. Pierwsze zdjęcie z początku mi się nie podobało, ale uznałam ostatecznie, że z czarno-białym filtrem wygląda jak kadr z jakiegoś filmu.
A dwa pozostałe... cóż, wciąż nie potrafię zdecydować, którą wersję wolę.
Zdjęcia udane. Następnym razem postaram się o historyjkę. Stop. Muszę przestać obiecywać, bo odkładam to już od kilku postów...
No, to pa!